wtorek, 18 lutego 2014

Dwumecz Arsenalu i Liverpoolu

Tematem pierwszego wpisu będą dwa mecze Liverpool  - Arsenal i Arsenal – Liverpool. Pierwszy zwyciężyła ekipa z Anfield 5:1, następnie Kanonierzy odgryźli się na Emirates Stadium 2:1.



Wypadałoby się na początek przedstawić. Tak też zamierzamy zrobić. Jesteśmy dwoma niepokornymi studentami filologii polskiej, uznawanymi przez swoich pobratymców za dziwaków. Właśnie dlatego, że kochamy football, który na naszym kierunku zdecydowanie nie cieszy się wielką popularnością. Dyskutujemy dużo i gęsto od wielu miesięcy, więc postanowiliśmy, że trzeba przenieść to na wyższy poziom.  Właśnie to ma stanowić o wyjątkowości i charakterze tego bloga. Jego podstawową zasadą jest dialog –  ma się odbywać na wszystkich płaszczyznach i chętnie będziemy go kontynuować w komentarzach. To ma być sfera dyskusji dla ludzi, którzy kochają brytyjski football, dla których inne ligi są warte obejrzenia, ale przede wszystkim stanowią zaplecze transferowe najlepszej ligi świata - Premier League. Chcemy stworzyć miejsce dla tych, którzy chcieliby się wypowiedzieć bardziej rzeczowo niż przy rozmowie w pubie. Zapraszamy do rozmowy wszystkich tych, dla których Sunderland jest często równie interesujący jak  Manchester City, oraz tych, którzy lubią powspominać gola Beckhama z połowy boiska (jakiż on był wtedy młodziutki!!).

Marcin: Jak myślisz, czy drugie spotkanie tych zespołów naprawdę musiało wyglądać inaczej? Co jeśli Sturridge wykorzystałby swoje świetne  okazje w pierwszych minutach meczu? Moim zdaniem podkopałoby to morale londyńczyków i skończyłoby się tak samo jak w ich poprzednim starciu. Według mnie to brytyjskiemu napastnikowi the reds zabrakło instynktu zabójcy. Mógł znacznie utrudnić mecz zawodnikom Arsenalu i zmusić ich do zupełnie innej gry.

Karol: Niespecjalnie przepadam za takim gdybaniem. Podejrzewam, że plan Wengera – i zapewne plan każdego innego trenera, który znalazłby się na jego miejscu – był taki, by nie dopuścić do koszmaru z pierwszych dwudziestu minut meczu na Anfield.  Rzecz w tym, że Liverpool miał bardzo dużo okazji, by wygrać ten mecz, nie tylko te pierwsze dwie Sturridge’a.  On sam kilkukrotnie wjeżdżał między stoperów londyńczyków. Wbrew temu, co pisze Michał Okoński, nie uważam, jakoby Mertesacker i Koscielny prezentowali się tego dnia idealnie i kasowali wszystkie prostopadłe piłki od Coutinho i Gerrarda. To już trzeci mecz z kolei, gdy ten duet kilkukrotnie się myli, szczególnie przy górnych podaniach (porównaj wejście van Persie’ego, zakończone fantastyczną obroną Szczęsnego, i akcję Coutinho z drugiej połowy, gdy fantastycznie przyjął futbolówkę, ale chyba koniec końców nie wiedział, co z nią dalej zrobić). Więc mogło być różnie, i mam tu na myśli nie tylko pierwsze minuty. Wynik jest jednak wynikiem, idzie w świat, a Liverpoolu już w FA Cup nie ma.

Marcin: Warto pomyśleć nad tym, czy znacząco zmieniła się taktyka, któregoś z zespołów? Według mnie nie.  LFC znów zaatakowali od pierwszych minut. Wydaje mi się, że ich styl nie podlega dynamicznym zmianom, bo: po pierwsze - dopiero go wypracowują, po drugie - jest skuteczny nawet w momentach, gdy jest przewidywalny. Nawet jeśli obrońcy przeciwnika wiedzą co będzie grane, to perfekcyjne ustawienie napastników z Liverpoolu, oraz doskonała technika w linii pomocy, powoduje, że nic się nie da zrobić. Najważniejsze jest to, że są przy tym diabelnie szybcy. Są tylko dwie różnice w wyjściowych składach obu spotkań. Jones za Mignoleta i Allen za Hendersona. Myślę, że obie są zmianami na gorsze. Tym razem kanonierzy lepiej przetrwali ten napór, a gol Chamberlaina pozwolił im przyjąć mniej ryzykowną postawę w meczu.  Nie wiem czy głównym atutem nie było tu przypadkiem własne boisko, a nawet bardziej to, że przeciwnik nie lubi gry na wyjeździe (w tabeli premier league, biorąc pod uwagę wyłącznie mecze poza Anfield, znajdują się na 6-ym miejscu).  Jako, że jesteś wnikliwszym obserwatorem gry Kanonierów, analizę ich występu zostawiam Tobie.

Karol: Moim zdaniem taktyka Arsenalu znacząco się zmieniła. Wenger wyciągnął wnioski z lania na Anfield i nie otwierał się już tak bardzo. Dobrze pokazuje to poniższe zestawienie – Monreal cofnął się, a Sagnę zastąpił usposobiony bardziej defensywnie Jenkinson. Z kolei środek pola zagęścili defensywni pomocnicy, których było tym razem dwóch i obaj mieli działać przede wszystkim w destrukcji – chodzi tu rzecz jasna o Artetę i Flaminiego. Powrót tego drugiego i praca, jaką wykonywał na boisku, powinna uświadomić niedowiarkom, jak ważną rolę odgrywa ten zawodnik w szeregach Kanonierów. Tu nie chodzi tylko o człowieka, który pamięta czasy, gdy Arsenal sięgał po trofea; to być może jeden z ostatnich walczaków w typie Gattuso czy Keane’a, którzy biegają po angielskich boiskach.


Marcin: Teraz Cię koleżko wrzucam na wysokiego konia –  jak myślisz, czy Szczęsny uratowałby w tym meczu Arsenal tak jak zrobił to Fabiański? Czy to nie determinacja związana z brakiem gry rezerwowego golkeepera oraz jego perspektywa zmiany pracodawcy nie ustaliła wyniku meczu? Moim zdaniem występ Fabiańskiego był genialny i choć na dłuższą metę pewnie nie byłby w stanie zastąpić Wojtka, to w tym meczu pokazał wspaniałą mentalność!

Karol: Znów: trudno powiedzieć. Jeśli rzeczywiście tak pracowała psychika Fabiańskiego, pozostaje się cieszyć, że faceta nie ogarnęła frustracja, tylko zakasał rękawy i wyszedł na boisko z przekonaniem, jakby jego kolejnym pracodawcą miałaby być drużyna równie topowa co Arsenal. Jego występ był po prostu imponujący i życzyłbym sobie, byśmy w przyszłości nadal mogli go oglądać na boiskach Premier League.

Marcin: Także bym sobie tego życzył. Każdy Polak w Premier League zwiększa szansę, że skauci z wysp zaczną częściej spoglądać w kierunku naszego kraju. Do tego Fabiański marnuje się na ławce Arsenalu, a ma potencjał by zajść daleko. Kolejna zawodnik, który przychodzi mi na myśl to Yaya Sanogo – bardzo pozytywne zaskoczenie i od razu z asystą – może Arsenal jednak ma głębszą ławkę rezerwowych niż się spodziewaliśmy? Obawiam się tylko czy to nie był pojedynczy dobry występ Francuza.

Karol: Asysta jak asysta, sami widzieliśmy, jak wyglądała. Pojawiają się głosy, by uczynić z Sanogo pierwszego napastnika Arsenalu (szczególnie że Giroud podpadł fanom nie tylko słabszą dyspozycją, lecz także zdradą żony). Moim zdaniem to opinie zupełnie bez sensu. Można wiele mówić o byłym królu strzelców Ligue 1, ale na tym etapie – gdy idzie o konfrontację z Sanogo (tą z Bendtnerem chwilowo się nie zajmuję, to osobny temat) – należy zaznaczyć, że ma wszystko to, czym zaimponował nam ostatnio jego młodszy kolega, a nawet więcej. Chwaliliśmy Sanogo za pracę na boisku, przepychanki, wygrane górne piłki? Giroud nie jest może dobry w kończeniu akcji, ale na boisku haruje za dwóch; wystarczy tylko zajrzeć do statystyk i zobaczyć, ile sytuacji (kluczowych podań i asyst) wypracował swoim kolegom. Poza tym przyjęcie piłki Sanogo nie było nawet poprawne, a Giroud – znów: mimo że marnuje sety – jest świetnie wyszkolony technicznie i stworzony wręcz do gry kombinacyjnej. Wniosek jest następujący: żaden z nich nie jest napastnikiem, jakiego potrzebuje w tym momencie Arsenal. A jeśli nie Arsenal, to przynajmniej Mesut Özil.



Marcin: No właśnie! Mesut Özil – według mnie wraca do formy.  Było widać o wiele więcej energii i kreatywności z jego strony niż w spotkaniu z Manchesterem United.  Być może każdy rozgrywający przeżywa takie kryzysy, tak samo jak artyści borykają się z brakiem weny.  Jego rola w zespole wymaga w końcu wielkiej wyobraźni . Pamiętam, że Juan Mata podczas swojej kariery w Chelsea przeżywał podobne okresy,  o których nikt nie pamięta, bo w obliczu sukcesów do jakich poprowadził niebieskich przestały być istotne.

Karol: Akurat występ z United był z kategorii tych bardziej udanych, turecki Niemiec wreszcie wyglądał, jakby interesował się grą. W wygranym meczu z LFC może nie błyszczał jak te czterdzieści kilka milionów monet, ale zaliczył dwa kluczowe podania, które ostatecznie doprowadziły do bramek. To spotkanie pokazało, że problemem jest nie tyle sam Özil, co ludzie, którzy go w Arsenalu otaczają. W Realu zachwycał, bo mógł dogrywać piłki zawodnikom szybkim jak di Maria czy Ronaldo. W Arsenalu nie ma co liczyć na napastnika, na skrzydłowych też nie, bo na ogół Wenger nimi nie gra (rzadko wychodzi Podolski, Walcott kontuzjowany); a przecież akcja z Oxlade’em-Chamberlainem to wzór tego, jak powinna wyglądać współpraca Niemca z szybkimi, ruchliwymi kolegami. Coutinho, gracz bez porównania bardziej przewidywalny od Özila (ale wciąż piekielnie kreatywny), może sobie pozwolić na prostopadłe piłki, bo wie, jakiego typu i jakiej klasy zawodnicy przed nim grają.

Żeby nie było, problem Özila to nie tylko problem jego kolegów, ale też jego samego – od presji, przez chimeryczność, po słabe warunki fizyczne i szok pierwszego sezonu w Premier League. Świetny tekst, niuansujący trochę sytuację Niemca i analizujący ją pod różnymi kątami, znalazł się w serwisie Bleacher Report. Tytuł znamienny: „Wyjaśniając enigmatyczność Mesuta Özila”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz